środa, 27 lutego 2013

Kiedy ból sprawia przyjemność?


Ból nie musi być nieprzyjemny. Bywa, że ból sprawia przyjemność.

Okazuje się, że ludzie, którym dostarcza się bólowych stymulusów, odczuwają przyjemność wtedy, gdy bólowy stymulus jest mniej nieprzyjemny, niż tego oczekiwali.

W marcowym (marzec 2013) wydaniu "Pain", Siri Leknes z Uniwersytetu w Oslo pisze, że ból jest odczuwany jako mniej dokuczliwy, jeśli jednostka spodziewa się o wiele bardziej bolesnych doznań. Co ciekawsze - czytamy - jest "odkrycie, że ból może być doświadczeniem przyjemnym, jeśli subiektywnie doświadczamy uniknięcia czegoś gorszego".

Aby sprawdzić, jak ludzie doświadczają bólu, Leknes i jego współpracownicy podłączyli szesnaściorgo badanych do urządzenia, które stymulowało powierzchnię ich rąk zróżnicowanym poziomem gorąca. W tym samym czasie minitorowano aktywność ich mózgów za pomocą rezonansu magnetycznego.

W pierwszej turze eksperymentu badani doświadczyli serii stymulusów bólowych o niskim i średnim natężeniu - porównywalnym z dotknięciem gorącego kubka z kawą.

W drugiej turze, doświadczyli serii stymulusów o średnim lub wysokim natężeniu. Na tym etapie badanym pokazywano na ekranie, bólu o jakiej sile mogą się spodziewać za chwilę.

W pierwszym scenariuszu, badani oceniali umiarkowany ból jako "nieprzyjemny".

Co ciekawe, w drugim scenariuszu, kiedy wiedzieli, że alternatywą jest silny ból, badani ocenili umiarkowany ból jako "przyjemny". Na rezonansie magnetycznym zaobserwowano, że podczas umiarkowanego bólu, aktywność ośrodków bólowych mózgu (pień mózgu) była niska, za to aktywne były środkowe fragmenty płata czołowego, odpowiedzialne za uczucie przyjemności.

 Okazuje się więc, że uczucie ulgi związanej z uniknięciem spodziewanego bodźca bólowego jest na tyle silne, by zamienić negatywne doświadczenie w poczucie szczęścia i przyjemności.

Badania norweskich naukowców mogą rzucić nowe światło na to, jak ludzie reagują na ostre potrawy albo seks z użyciem przemocy.

wtorek, 26 lutego 2013

Biegać jak strusie - ewolucja nie dąży do perfekcji, ale do funkcjonalności


Ludzie są gatunkiem, który zdominował inne zwierzęta żyjące na Ziemi, ale nasze ciała wcale nie są tak doskonałe, jak by się mogło wydawać. Wiele adaptacji, które umożliwiły człowiekowi ewolucyjny sukces (wyprostowany chód, wielkie i złożone mózgi), w rzeczywistości powstały w wyniku długotrwałego procesu przekształcania budowy ciała małp człekokształtnych, których naturalnym środowiskiem życia były drzewa.

Ludzka stopa składa się z 26 kości. Ich znaczna liczba wynika z tego, że nasi przodkowie potrzebowali elastycznych stóp do łapania nimi gałęzi drzew. Kiedy już zeszli na ziemię i zaczęli poruszać się na dwóch nogach (co wydarzyło się około 5 milionów lat temu), stopa musiała być bardziej stabilna. Duży palec u nogi przestał być przeciwstawny i "przyłączył" się do pozostałych palców. Za nim wykształciło się podbicie stopy, pełniące rolę amortyzatora. Wszystko po to, aby konstrukcja stopy była bardziej sztywna. Mimo to składa się ona przez cały czas z wielu delikatnych, ruchomych części, podatnych na zwichnięcia, złamania, nadwyrężenia. 

Uniknęlibyśmy tych problemów, gdyby nasze stopy były skonstruowane jak u strusia. U tych zwierząt, kostka i kości stopy są zespolone w jedną strukturę, a w szybszym poruszaniu pomaga liczba palców zredukowana do dwóch.

Dlaczego strusie są lepiej od człowieka dostosowane do poruszania się na dwóch nogach? Dlatego, że ich przodkowie robili to już 230 milionów lat temu, w erze dinozaurów, a nasi zaczęli poruszać się w ten sposób ledwie 5 milionów lat wstecz.

Podobnie było z budową kręgosłupa. Powstający na dwie nogi ludzie, podnosili kręgosłup, który wyeluował do wspinania się po drzewach - musiał więc on być elastyczny i obracać się o 90 stopni w każdym kierunku. Musiał też znosić duże przeciążenia wynikające z przemieszczania się po drzewach. Stąd wykrzywienie horyzontalne (lordosis) - nasze kręgosłupy przypominają kształtem literę S, co jest przyczyną wielkiej liczby dyskopatycznych schorzeń współczesnych ludzi. Lekarze zgadzają się, że "zadbany" kręgosłup daje gwarancję bezbolesnego życia tylko przez 40-50 lat. Po tym czasie zazwyczaj pojawiają się problemy.

Proces dostosowywania się ludzkiego ciała do wyprostowanego chodu, a także wzrost objętości mózgu, musiały uwzględniać ograniczenia objętości kanałów rodnych. Kobiety musiały rodzić dzieci coraz większe, w tym z coraz większymi mózgami. Przed nastaniem nowoczesnych metod porodu, śmierć przy urodzeniu dziecka była najczęstszą przyczyną zgonów kobiet w wieku reprodukcyjnych. Objętość ciała ludzkiego niemowlaka do objętości ciała matki wynosi średnio 6,1%, podczas gdy u szympansów - 3,3%, zaś u goryli - 2,7%.

Niezależnie od wysokiego ryzyka śmierci w dzieciństwie, sposobem na podtrzymanie dziecka w zdrowiu było objęcie go intensywnym wsparciem społecznym. Niebagatelną rolę odgrywa też współczesna medycyna, dzięki której radykalnie zminimalizowano śmiertelność wśród noworodków, niemowlaków i małych dzieci.

Jaki wniosek można wysnuć z tych faktów? Ewolucja nie "tworzy" czegokolwiek z niczego. Zmiany oparte na procesach dostosowawczych i mutacjach genetycznych następują bardzo powoli. Ewolucja nie dąży do perfekcji, lecz do funkcjonalności.

piątek, 22 lutego 2013

Dawanie innym - uniwersalną potrzebą człowieka


Poczucie zadowolenia z możliwości wydawania na kogoś pieniędzy może być cechą charakterystyczną zarówno krajów cierpiących nędzę, jak i tych najzamożniejszych. Do takich wniosków doszli naukowcy z Simon Fraser University in Canada w artykule opublikowanym przez American Psychological Association w Journal of Personality and Social Psychology.

Psychologiczne doświadczenie nagrody wynikające z pomocy innym okazuje się być głęboko wdrukowane w ludzką naturę i niezależne od kulturowego czy ekonomicznego kontekstu. Wyniki, o których piszę, mogą dowodzić, że ekonomiczna koncepcja warm-glow giving Jamesa Andreoniego z 1990 roku ma uniwersalny charakter.

Badacze stwierdzili pozytywną korelację między indywidualnym poczuciem zadowolenia i wydawaniem pieniędzy na innych w 120 ze 136 krajów objętych w latach 2006-2008 sondażem Gallupa. Sondaż obejmował 234 917 respondentów (50% mężczyzn, średnia wieku - 38 lat). Związek między zadowoleniem a wydawaniem pieniędzy na innych był znaczący statystycznie w krajach położonych w każdy regionie świata i nie wynikał z innych zmiennych, takich jak dochód, pomoc społeczna, odczuwane poczucie wolności czy poziom korupcji.

Powyższe obliczenia znalazły potwierdzenie w szeregu eksperymentów przeprowadzonych w skrajnie bogatych i skrajnie biednych krajach. Pierwszy z eksperymentów (wzięli w nim udział mieszkańcy Kanady i Ugandy) polegał na tym, że badani zostali poproszeni o napisanie o tym, jak ostatnio wydawali pieniądze dla innych, a także o tym, kiedy robili zakupy dla siebie. Następnie poproszono ich o napisanie, jak się wtedy czuli, a także, na ile ich wydatki na innych wynikały z potrzeby budowania lub wzmacniania relacji z tymi osobami. Osoby, które pamiętały swoje wydatki na innych, czuły się bardziej szczęśliwe od tych, które lepiej pamiętały wydatki na siebie, nawet po odrzuceniu tych wydatków na innych, które służyły świadomemu budowaniu relacji.

Takie same wyniki dał sondaż internetowy przeprowadzony wśród 101 mieszkańców Indii. Część badanych poproszono o przypomnienie sobie ostatniej sytuacji, gdy wydawali pieniądze na siebie samych lub na innych, zaś drugą część poddano testowi, który mierzył ich poziom szczęśliwości, bez odwoływania się do przeszłych doświadczeń. Ci, którzy pamiętali lepiej sytuacje, gdy wydawali pieniądze na innych, byli bardziej szczęśliwi zarówno od tych, którzy lepiej pamiętali wydatki na siebie, jak i tych, których nie proszono o przywoływanie takich wspomnień.

W jeszcze jednym eksperymencie, przeprowadzonym wśród 207 studentów uniwersytetów z Kanady i Południowej Afryki, zanotowano wyższy poziom samozadowolenia u tych, którzy zakupili paczkę ze słodyczami dla chorego dziecka niż wśród tych, którzy kupili te słodycze dla siebie. 

Wyniki opisane powyżej mają swoje uzasadnienie ewolucyjne. Emocjonalne korzyści uzyskiwane po aktach pomocy innym, służą wzmacnianiu poczucia bezpieczeństwa w długoterminowych strategiach przetrwania.

Aknin, L. B., Barrington-Leigh, C. P., Dunn, E. W., Helliwell, J. F., Burns, J., Biswas-Diener, R., Kemeza, I., Nyende, P., Ashton-James, C. E., & Norton, M. I. Pro-social Spending and Well-Being: Cross-Cultural Evidence for a Psychological Universal. Journal of Personality and Social Psychology, (in press) 2013 DOI: 10.1037/a0031578

środa, 20 lutego 2013

Strach? Złość? Ból? Jak rozpoznać, z jakiego powodu płacze twoje dziecko?


Hiszpańscy naukowcy postanowili zbadać sprawę intrygującą: w jakim stopniu dorośli potrafią rozpoznawać emocje powodujące płacz małych dzieci? Kluczową rolę w sztuce odgadywania emocji tego typu odgrywają dynamika płaczu i ruch gałek ocznych.

Rodzice, szczególnie początkujący, napotykają zazwyczaj na duże trudności w rozpoznawaniu powodów płaczu swoich dzieci. Mimo, że najczęstsze powody zamykają się w krótkiej liście: głód, ból, złość, strach, dorośli rzadko bez problemu są w stanie określić, która emocja powoduje płacz.

"Płacz jest podstawowym sposobem komunikacji negatywnych emocji małego dziecka i w większości przypadków jedynym, którego mogą użyć" - pisze Mariano Chóliz z Uniwersytetu w Valencii.

Chóliz przeprowadził badania na ten temat, przy współpracy specjalistów z Uniwersytetu w Murcii. Udało im się opisać różnice w płaczu na podstawie obserwacji 20 dzieci w wieku od 3 do 18 miesięcy, które płakały z powodu trzech charakterystycznych emocji: strachu, złości i bólu.

Przy okazji zespół badaczy obserwował trafność rozpoznawania powodów płaczu przez dorosłych przebywających przy dzieciach, analizując afektywne reakcje rodziców na łkanie ich potomków.

Wyniki badania opublikowano w ostatnim numerze Spanish Journal of Psychology. Największe różnice manifestowały się w aktywności gałek ocznych i dynamice łkania.

"Kiedy dziecko płacze z powodu złości lub strachu, jego oczy są otwarte. Kiedy zaś płacze z bólu, zamyka oczy" - stwierdzają autorzy artykułu.

Jeśli chodzi o dynamikę płaczu, zarówno gestykulacja, jak i intensywność płaczu wzrastają, gdy dziecko jest zdenerwowane. W przypadku bólu lub strachu gestykulacja jest mniejsza, lecz intensywność płaczu bardzo wysoka.

Dorośli mają największe kłopoty z identyfikacją płaczu spowodowanego złością i strachem. Co ciekawe, "mimo, iż dorośli mają też kłopoty z rozpoznaniem bólu jako przyczyny płaczu dziecka, ich afektywna reakcja na ten rodzaj płaczu jest bardziej intensywna, niż w przypadku złości lub strachu".

Zdaniem badaczy, fakt, iż to ból jest najłatwiej rozpoznawalną emocją powodującą płacz, może mieć uzasadnienie adaptacyjne. W tym wszak przypadku płacz jest ostrzeżeniem przed realnym zagrożeniem dla zdrowia lub życia i wymaga natychmiastowej reakcji opiekunów.

Kiedy dziecko płacze, aktywność mięśni twarzy charakteryzuje się przede wszystkim naprężeniem mięśni na czole, brwiach i wargach, otwartymi ustami i podniesionymi policzkami. Jednak w zależności od tego, z którą z trzech emocji powodujących płacz mamy do czynienia, reakcja jest inna.

Kiedy dziecko jest zdenerwowane,  jego oczy są tylko częściowo zamknięte, zaś wzrok bądź to skierowany w nieokreśloną stronę, bądź skoncentrowany na ważnym dla dziecka obiekcie. Usta są wtedy również lekko otwarte, a intensywność płaczu rośnie stopniowo.

W przypadku strachu, oczy pozostają otwarte. Co więcej, przestraszone niemowlaki mają penetrujący wzrok i poruszają głową do tyłu. Dynamika płaczu jest inna niż w przypadku zdenerwowania  po krótkim okresie intensyfikacji następuje gwałtowna "eksplozja" płaczu.

I, w końcu, ból przejawia się zamkniętymi oczami, a kiedy dziecko je otwiera, trwa to chwilę, zaś wzrok w tym momencie można nazwać "nieobecnym". Mięśnie w okolicach oczu są stale napinane, a brwi zmarszczone. Płacz rozpoczyna się nagle, od maksymalnego natężenia, w momencie zaistnienia bodźca powodującego ból.

Mariano Chóliz, Enrique G. Fernández-Abascal, Francisco Martínez-Sánchez. Infant Crying: Pattern of Weeping, Recognition of Emotion and Affective Reactions in Observers. The Spanish Journal of Psychology, 2012; 15 (3) 

poniedziałek, 18 lutego 2013

Drobne działania podejmowane przez obywateli sposobem na walkę z przestępczością

Nikomu jak do tej pory nie udało się przekonująco wyjaśnić znaczącego spadku przestępczości w Stanach Zjednoczonych na przestrzeni ostatnich 20 lat. Podobne zjawisko można zaobserwować również w Polsce. Kryminolodzy, socjologowie i prawnicy drapią się po głowach, próbując znaleźć wytłumaczenie dla spadku liczby napadów, kradzieży i włamań. Jedno z najnowszych badań wskazuje, że przyczyną spadku przestępczości jest kombinacja mnóstwa małych, niespektakularnych działań, podejmowanych w ostatnich dekadach, podejmowanych przez, zazwyczaj pomijane w oficjalnych analizach, osoby prywatne.

"Zdumiewająca zmiana w zakresie zachowań przestępczych dokonała się w przeciągu zaledwie jednej generacji - stwierdza kryminolog Philip J. Cook z Duke University (posiedzenie  American Association for the Advancement of Science, 16 lutego 2013) - jest to dla nas ogromną zagadką, gdyż żaden kryminolog nie jest w stanie stwierdzić z całkowitą pewnością, dlaczego tak się dzieje".

Odnaleziono jednak trop, który wydaje się obiecujący. Cook i jego współpracownicy zbadali wpływ prywatnych sposobów ochrony osób i mienia w walce z problemem drobnej przestępczości. "W naszym kraju pracuje więcej prywatnych ochroniarzy niż funkcjonariuszy policji - stwierdza Cook - i uważam, że działania podejmowane przez osoby prywatne zasługują na większe uznanie, niż to się działo do tej pory".

Wzrost ilości prywatnej ochrony w ostatnich latach jest związany przede wszystkim z powstającymi oddolnie inicjatywami przedsiębiorstw lub osiedli mieszkaniowych, które godzą się na dobrowolne opodatkowanie, by miejsce, gdzie pracują, było czystsze i bezpieczniejsze.

Cook i jego zespół badał 30 takich osiedli w Los Angeles na przestrzeni lat 1997-2008. Wykazał, że oddolne działania na rzecz poprawy bezpieczeństwa spowodowały spadek poważnych przestępstw o 28%, zaś przestępstw w ogóle - o 11%.

Każde 10 000 dolarów wydanych na poprawę bezpieczeństwa spowodowało średni spadek liczby przestępstw o 3.4. Osiedla, które przeznaczyły więcej środków na prywatną ochronę, zanotowały większą poprawę bezpieczeństwa.

Zebrane dane wyraźnie wskazują na bezpośredni związek przyczynowy między wydatkami na prywatną ochronę a spadkiem przestępczości.

Nie można jednak zapominać, o czym informuje Cook, że spadek przestępczości wynika również z wielu innych "mikrodziałań", takich jak coraz powszechniejsze korzystanie z transakcji bezgotówkowych, rozwój technologii zabezpieczających przed kradzieżą aut a także zabezpieczeń telefonów komórkowych i innych prywatnych urządzeń mobilnych.

Innymi mikro-czynnikami, mogącymi wpłynąć na poprawę bezpieczeństwa, są różnego rodzaju programy terapeutyczne skierowane do grup podwyższonego ryzyka. Jens Ludwig z laboratorium kryminalistyki na Uniwersytecie Chicagowskim zrealizował pilotażowy program "Stop, Look and Listen", który miał na celu powstrzymywanie młodzieży przed zachowaniami automatycznymi za pomocą terapii behawioralno-kognitywnej (cognitive behavioral therapy - CBT). Zauważono bowiem, że wiele drobnych przestępstw jest dokonywanych bezwiednie, z pominięciem planu oraz refleksji nad ewentualnym skutkami. Wśród osób objętych programem zanotowano niewielki, ale znaczący spadek zachowań niezgodnych z prawem.

Jens Ludwig argumentuje, że koszty przestępstw są na tyle wysokie dla społeczeństwa, że nawet działania dające niewielką poprawę, dostarczają ogromnych korzyści i nie należy z nich rezygnować. "Społeczny koszt związany z zabójstwem jednego obywatela to około 10 milionów dolarów. Jednostkowy koszt działań pedagogicznych zapobiegającym tego typu działaniom mieści się w granicach 100-150 dolarów na dziecko, za obniżenie wskaźnika zabójstw o 5%."

Okazuje się, że drobne działania, podejmowane poza obrębem polityk publicznych, mogą przynosić wymierne efekty.

sobota, 16 lutego 2013

Czy “dyskryminacja” mężczyzn jest faktem?

Birgitte Hansen, "Sad Man"
Różnego rodzaju politycznie poprawne formułki i teorie często padają swoją własną ofiarą. Tak jest z pojęciem tolerancji (czy powinniśmy tolerować nietolerancyjnych?), tak też jest z pojęciem seksizmu, który nie wiadomo dlaczego zwykł się odnosić wyłącznie do zjawiska niesprawiedliwego traktowania kobiet przez mężczyzn. Faktem jest natomiast, iż ewolucja ukształtowała u człowieka różnice międzypłciowe, które w niektórych aspektach są uciążliwe dla kobiet, w innych zaś dla mężczyzn. Pisze o tym nota bene kobieta, Elizabeth Day, na łamach nota bene lewicowego Observera, powołując się na książki Davida Benatara “The Second Sexism” i Warrena Farrella “The Myth of Male Power”. Oto kila faktów wymienionych w tych książkach, które burzą mit o okrutnym męskim seksizmie wobec kobiet.

  1. Na 25 najniżej notowanych w USA zawodów, w 24 pracuje 80-100 proc. mężczyzn.
  2. Więcej mężczyzn powołuje się do służby wojskowej, gdzie ryzyko przemocy i śmierci jest wysokie
  3. Więcej mężczyzn traci prawo do opieki nad dziećmi po rozwodzie.
  4. Według badań OECD, we wszystkich krajach rozwiniętych chłopcy są w porównaniu z dziewczętami o rok opóźnieni w umiejętności czytania.
  5. W Wielkiej Brytanii mężczyźni pracują średnio 39 godzin tygodniowo, a kobiety - 34.
  6. Mężczyźni zapadają na choroby serca średnio 10 lat wcześniej niż kobiety.
  7. Mężczyźni znacznie częściej od kobiet popełniają samobójstwa.
  8. Ofiarą napaści z bronią pada w USA rocznie prawie dwa razy więcej mężczyzn niż kobiet.
  9. W Wielkiej Brytanii mężczyznom grozi dwukrotnie wyższe ryzyko bycia ofiarą przestępstwa niż kobietom.
  10. Kobiety częściej idą na studia i rzadziej wylatują za złe stopnie.
  11. Kobiety rzadziej popełniają przestępstwa.
  12. Kobiety rzadziej ulegają wypadkom przy pracy i wypadkom drogowym.
  13. 90 proc. więźniów to mężczyźni.
  14. Kobiety żyją dłużej niż mężczyźni prawie we wszystkich krajach świata.

Uciec jak najbliżej. Czy bliskość oznacza udany związek?


Zdrowy rozsądek każe sądzić, że najważniejszym warunkiem szczęśliwego związku jest poczucie bliskości z partnerem. Ostatnio okazało się jednak, że istotniejsze od poczucia bliskości jest to, czy jesteśmy tak blisko, jak chcemy być, nawet jeśli obiektywnie nie jest to żadna bliskość.

Dr David M. Frost z Columbia University's Mailman School of Public Health:

Nasze badanie wykazało, że osoby tęskniące za bardziej intymnym związkiem, w równym stopniu jak osoby potrzebujące większego dystansu, narażone są na ryzyko problemów w związku. (…) Jeśli chcesz, aby twoja relacja z partnerem była zdrowa i satysfakcjonująca, powinieneś starać się wypracować ten stopień bliskości, który odpowiada twoim potrzebom.
Szczegółowe wyniki badania zostaną opublikowane niebawem, w kwietniowym wydaniu Personality and Social Psychology Bulletin. Wzięły w nim udział 732 osoby, kobiety i mężczyźni zamieszkujący Stany Zjednoczone i Kanadę. Co roku, przez trzy lata, wypełniali oni elektroniczny kwestionariusz z pytaniami dotyczącymi stopnia intymności ich związków, zadowolenia z życia uczuciowego, przywiązania, myślach o rozstaniu oraz symptomach depresji.

Edvard Munch "Amor and Psyche"
Różnicę między idealnym a rzeczywistym stopniem bliskości w związku ustalano poprzez wybór przez badanych jednego z sześciu zachodzących na siebie okręgów symbolizujących stopień pokrywania się oczekiwań co do intymności relacji ze stanem faktycznym. Zastosowana metoda jest znaną w psychologii miarą bliskości "Inclusion of Other in Self" (IOS). Wskazuje ona na "wspólność" związku, wspólną tożsamość, podzielane wartości, punkty widzenia, priorytety życiowe, cechy osobowości.

U ponad połowy respondentów (57%) stwierdzono poczucie zbyt dużego dystansu między nimi a ich partnerami. 37% było zadowolonych ze stopnia zażyłości tylko niewielka mniejszość (5%) wykazała się poczuciem zbyt dużej bliskości. Stopień rozbieżności między aktualnym a wymarzonym stopniem intymności był skorelowany z niską "jakością" związku i wysokim stopniem symptomów depresji. Efekt ten występował w równym stopniu w przypadku badanych wykazujących zbyt wysoki, jak i zbyt niski stopień intymności. Zaskakujące, że negatywne efekty "rozbieżności w intymności" występowały niezależnie od tego, jak blisko badani czuli się związani z partnerem. Istotna okazała się nie bliskość, ale rozbieżność.

W trakcie realizacji badania, które - przypomnijmy - trwało 3 lata - niektórzy badani doświadczali nowej sytuacji, w której wymarzony stopień intymności pokrywał się z tym, czego doświadczali aktualnie z nowym lub tym samym partnerem. W tych przypadkach zaobserwowano poprawę zarówno jakości związku, jak i zdrowia psychicznego. Analogicznie, ci, u których pojawiało się poczucie zbyt dużej lub zbyt małej bliskości z partnerem, byli bardziej skłonni do narzekania na swój związek i do myśli o zerwaniu.

Udowodnienie roli dysonansu oczekiwań oraz rzeczywistej bliskości może odegrać ważną rolę w opracowywaniu nowych metod psychoterapii małżeństw i par pozamałżeńskich.
Najlepiej, jeśli przestaniemy zastanawiać się, co stanowi o udanym związku danej pary - stwierdza dr Frost. - Jako psychoterapeuci powinniśmy raczej próbować ustalić, w jak bliskim związku są nasi pacjenci i jak to się ma do ich indywidualnych oczekiwań.
Odkrycie Frosta stanowi też przyczynek do wielu kolejnych pytań, na przykład o to, w jaki sposób indywidualna "rozbieżność intymności" wpływa na partnerów, a także jaki wywiera wpływ na życie seksualne. Można też zastanawiać się, czy opisany powyżej mechanizm  nie ma szerszego zastosowania - nie tylko w relacjach uczuciowych, ale na przykład w interakcjach między współpracownikami, rodzicami i dziećmi, pacjentami i lekarzami, itp...

środa, 13 lutego 2013

Międzypłciowe różnice w zarobkach -indywidualny wybór, naturalne różnice czy coś jeszcze?

Kobietom płaci się za pracę średnio mniej niż mężczyznom, nawet, jeśli wykonują to samo zajęcie, jednak różnica ta zależy w bardzo dużym stopniu od zawodu branego pod uwagę.

Portal www.npr.org opublikował dane uzyskane od amerykańskich urzędów pracy, dotyczące różnic w zarobkach między mężczyznami i kobietami w setkach różnych zawodów. Poniżej wklejam listę zawodów, w których różnica ta jest największa i tych, w których jest najmniejsza (brani byli pod uwagę tylko pracujący na pełny etat)



Po części różnice mają swoje źródło w indywidualnych wyborach. Na przykład wśród lekarzy, kobiety chętniej niż mężczyźni wybierają gorzej płatne specjalizacje (co oczywiście nie wyjaśnia całkowicie różnic w zarobkach w zawodach medycznych). Na przykład kobiety - technicy medyczni zarabiają średnio więcej niż mężczyźni.

Mimo wszystko koszty zatrudnienia kobiet są wyższe niż mężczyzn, głównie ze względu na urlopy macierzyńskie. Po powrocie z tych urlopów, kobiety są często ponownie zatrudniane za niższą stawkę niż przed urodzeniem dziecka.

Jak wskazuje Ana Llena-Nozal, ekonomistka pracująca przy OECD, nie wszystkie różnice w zarobkach kobiet i mężczyzn da się wytłumaczyć indywidualnymi wyborami czy naturalnymi różnicami międzypłciowymi.

I jeszcze jedna ciekawostka: W zawodach, gdzie różnica jest największa, płaci się więcej, niż w zawodach, gdzie różnica jest mała. W pierwszym przypadku średnie tygodniowe zarobki to 1087$, zaś w drugim - 773$.

poniedziałek, 11 lutego 2013

Romantyczni mężczyźni podejmują ryzyko


Literatura piękna i kultura popularna przepełnione są postaciami mężczyzn, którzy gotowi byli stawić czoła wielu ryzykownym próbom, jeśli nagrodą za tę wytrwałość była miłość wybranki. Robin Hood, Tarzan czy Tristan to tylko niektórzy z nich.

Skłonność mężczyzn do ponoszenia ryzyka aby zaimponować kobietom ma głębokie podłoże w realnym życiu i jest szeroko rozpowszechniona od początków istnienia naszego gatunku.

Rolą zachowań ryzykownych (risk-taking behaviours) w kształtowaniu indywidualnych zdolności zdobywania zainteresowania płci przeciwnej poświęcona jest bardzo świeża praca opoublikowana w Journal of Risk Research (szczegółowe dane bibliograficzne znajdują się pod tekstem).

Według autorów, "w przeszłości, nasi przodkowie funkcjonowali w niebezpiecznym środowisku, w związku z czym musieli oni podejmować większe niż dzisiaj ryzyko podczas znajdywania schronienia, pożywienia i partnerów seksualnych. W związku z tym te jednostki, które podejmowały mniejsze ryzyko lub nie podejmowały go wcale, miały mniejsze lub zerowe szanse na przetrwanie"

Artykuł opisuje trzy przykłady  ryzykownych zachowań wśród mężczyzn i kobiet: ryzykowne zachowania seksualne (na przykład seks bez zabezpieczenia), hazard oraz brawurowa jazda autem. W każdym z tych trzech testów mężczyźni przejawiali większą inklinację do podejmowania nieuzasadnionego ryzyka, jeśli był z nim połączony jakiś romantyczny element. Wśród kobiet nie zauważono zwiększonej skłonności do podejmowania nieuzasadnionego niczym innym, tylko "romantyzmem", ryzyka.

Oczywiście pamiętajmy, że każda z tych trzech aktywności może nieść ze sobą skutki zarówno o charakterze krótko-, jak i długoterminowym. Dlatego nie próbujcie tego w domu, nawet w Dzień Zakochanych!


Tobias Greitemeyer, Andreas Kastenmüller, Peter Fischer. Romantic motives and risk-taking: an evolutionary approach. Journal of Risk Research, 2013; 16 (1): 19



sobota, 9 lutego 2013

Czy kobiety sprzedają swoją urodę za status mężczyzn?

Elizabeth McClintock z Uniwersytetu Notre Dame bada wpływ atrakcyjności fizycznej i wieku na dobór partnerów seksualnych, a także oddziaływania płci oraz dochodu na relacje międzyludzkie. Ostatnio zajęła się tym, od czego szczegółowo zależy ugodzenie strzałą Amora.

W tekście "Handsome Wants as Handsome Does", opublikowanym w Biodemography and Social Biology, McClintock badała wpływ atrakcyjności fizycznej na sukcesy uczuciowe i seksualne młodych dorosłych. Chodzi o liczbę partnerów, aktualny status związku, czas trwania stosunku seksualnego), odkrywając przede wszystkim różnice międzypłciowe w wymienionych zmiennych.

McClintock pisze, że "pary są zazwyczaj opisywane jako oparty na konkurencji, dwustronny proces doboru, w którym jednostki niejawnie sprzedają swoje walory innym jednostkom, starając się znaleźć najbardziej pożądanego partnera i najbardziej opłacalną relację, w której obie strony mogą wydajnie wymienić się posiadanymi zasobami". Dalej czytamy, że "ta metafora rynkowa była pierwotnie stosowana do opisu związków małżeńskich, koncentrując się na wymianie dochodów lub statusu na inne pożądane zasoby, takie jak atrakcyjność fizyczna, ale może być ona rozszerzona do wyjaśnienia doboru partnerów we wcześniejszych od małżeństwa rynków doboru partnerów".

Badania McClintock pokazują, że atrakcyjny wygląd może być wymieniony na status lub zasoby finansowe. Atrakcyjność może być przedmiotem wymiany za stopień kontroli nad partnerem lub kontroli nad rozwojem aktywności seksualnej. Niektóre z ciekawszych wniosków:

  • Bardzo atrakcyjne kobiety częściej wchodzą w ekskluzywne, wyrafinowane relacje, rzadziej zaś w relacje oparte wyłącznie na seksie; kobiety takie rzadziej idą z partnerem do łóżka w pierwszym tygodniu znajomości. Prawdopodobnie wynika to z tego, iż atrakcyjne fizycznie kobiety wykorzystują ich władzę nad mężczyznami do kontrolowania "wypłat" w ramach tych relacji.
  • Dla kobiet, liczba partnerów seksualnych spada wraz z rosnącą atrakcyjnością fizyczną tych kobiet, podczas gdy w przypadku mężczyzn - odwrotnie - liczba partnerek seksualnych rośnie wraz z atrakcyjnością fizyczną tych mężczyzn.
  • W przypadku kobiet, liczba partnerów seksualnych jest związana z wagą: chudsze kobiety mają mniej partnerów seksualnych.
W najnowszym, nieopublikowanym jeszcze tekście McClintock, zatytułowanym "Desirability, Matching, and the Illusion of Exchange in Partner Selection", weryfikuje ona stereotyp "żony-zdobywcy", według którego kobiety sprzedają swoją urodę za status swoich mężów. "Oczywiście, czasami się tak zdarza" - pisze - podając szereg przykładów takiego zjawiska - "przeprowadzone wcześniej badania sugerują, że podobne procesy zachodzą w zwykłym doborze partnerów wśród 'normalnych' ludzi - również w tych grupach dochodzi do pozytywnej korelacji między urodą kobiet a statusem mężczyzny (status, majątek)".
 
Według McClintock, klasyczne badania tej korelacji pomijają dwa ważne czynniki: "Po pierwsze, osoby o wyższym statusie są - przeciętnie - uważane za bardziej atrakcyjne fizycznie - być może również dlatego, że rzadziej cierpią na nadwagę, mają pieniądze na aparaty dentystyczne, dobre ubrania i wizyty u dermatologa". Po drugie, "najważniejszym czynnikiem wpływającym na dobór partnerów jest podobieństwo - w wykształceniu, rasie, wyznaniu, atrakcyjności fizycznej".
 
Biorąc pod uwagę te dwa czynniki, McClintock pokazuje, że - w rzeczywistości - nie istnieje w sensie istotnym społecznie zjawisko sprzedaży piękna za status. "Rzeczywiście, nie odnalazłam zbyt wielu dowodów na wymianę, ale wiele dowodów na dobór jako czynnik kojarzenia się par - znakomita większość związków tworzy się poprzez dobieranie się partnerów podobnych zarówno jeśli chodzi o status, jak i atrakcyjność fizyczną".

czwartek, 7 lutego 2013

Między wiarą a wiedzą - ciekawe uzasadnienie ateizmu [film]

Na Wykop.pl znalazłem intrygujący film przedstawiający oryginalne uzasadnienie ateizmu z punktu widzenia logiki.  Przy okazji wyjaśnia szereg nieporozumień pojawiających się przy okazji debat między teistami, ateistami i agnostykami, a także zgrabne wyjaśnienie różnicy między wiarą a wiedzą.

 



Mleko dla synów i córek

Do zachwycających wniosków opublikowanych we wrześniu ubiegłego roku w American Journal of Physical Anthropology doszli naukowcy z Michigan State University, badający skład mleka, którymi kenijskie matki karmią swoje niemowlęta. Spośród 72 zbadanych matek, biorąc pod uwagę wszystkie karmiące, te, które karmiły synów miały generalnie bogatszy pokarm (2,8% tłuszczu) od tych, które karmiły córki (0,6% tłuszczu).
Znacznie ciekawiej robi się, kiedy porównamy skład mleka matek karmiących swoje dzieci w zależności od ich statusu materialnego. Okazało się, że biedne matki, wbrew ogólnej tendencji, karmiły lepszy mlekiem córki niż synów (odpowiednio 2,6% do 2,3%). Badania matek mieszkających w stanie Massachusetts potwierdziły, że zamożne matki dawały swoim synom mleko o wyższej wartości energetycznej, niż matki ubogie.
W latach 80. XX wieku Robert Trivers i Dan Willard sformułowali intrygującą hipotezę, bardzo ważną nie tylko dla biologów ewolucyjnych. Hipoteza ta głosi, że w ciężkich czasach rodzice inwestują więcej w reprodukcję i przetrwanie córek, zaś w czasach dobrych premiowani są raczej chłopcy.
Jak łatwo zauważyć, doskonale pasuje to do wyników badań w Kenii. Jeśli jestem bogaty/bogata, mogę pozwolić sobie na wielu synów, którzy już jako silni, cieszący się prestiżem mężczyźni, prawie na pewno zapewnią sobie liczne potomstwo, a mi - wnuki. Jest to inwestycja, która ma szanse zaprocentować lepszym rezultatem.
Jeśli bowiem jestem biedny/a, to lepszą strategią jest urodzenie i wychowanie córki. Ma ona mniejsze ryzyko śmierci w młodości, a jak już osiągnie wiek rozrodczy, prawie na pewno znajdzie sobie partnera wśród stada konkurujących o nią samców, a tym samym wnuków.
Podobno Trivers, gdy przedstawiono mu wyniki badań Kenijek, powiedział: "Oto efekt Triversa-Willarda, którego nie śmiałbym przewidywać".

“Dyskryminacja” mężczyzn jest faktem

Równego rodzaju politycznie poprawne formułki i teorie często padają swoją własną ofiarą. Tak jest z pojęciem tolerancji (czy powinniśmy tolerować nietolerancyjnych?), tak też jest z pojęciem seksizmu, który nie wiadomo dlaczego zwykł się odnosić wyłącznie do zjawiska niesprawiedliwego traktowania kobiet przez mężczyzn. Faktem jest natomiast, iż ewolucja ukształtowała u człowieka różnice międzypłciowe, które w niektórych aspektach są uciążliwe dla kobiet, w innych zaś dla mężczyzn. Pisze o tym nota bene kobieta, Elizabeth Day, na łamach nota bene lewicowego Obserwera, powołując się na książki Davida Benatara “The Second Sexism” i Warrena Farrella “The Myth of Male Power”. Oto kila faktów wymienionych w tych książkah, które burzą mit o okrutnym męskim seksizmie wobec kobiet.
  1. Na 25 najniżej notowanych w USA zawodów, w 24 pracuje 80-100 proc. mężczyzn.
  2. Więcej mężczyzn powołuje się do służby wojskowej, gdzie ryzyko przemocy i śmierci jest wysokie
  3. Więcej mężczyzn traci prawo do opieki nad dziećmi po rozwodzie.
  4. Według badań OECD, we wszystkich krajach rozwiniętych chłopcy są w porównaniu z dziewczętami o rok opóźnieni w umiejętności czytania.
  5. W Wielkiej Brytanii mężczyźni pracują średnio 39 godzin tygodniowo, a kobiety - 34.
  6. Mężczyźni zapadają na choroby serca średnio 10 lat wcześniej niż kobiety.
  7. Mężczyźni znacznie częściej od kobiet popełniają samobójstwa.
  8. Ofiarą napaści z bronią pada w USA rocznie prawie dwa razy więcej mężczyzn niż kobiet.
  9. W Wielkiej Brytanii mężczyznom grozi dwukrotnie wyższe ryzyko bycia ofiarą przestępstwa niż kobietom.
  10. Kobiety częściej idą na studia i rzadziej wylatują za złe stopnie.
  11. Kobiety rzadziej popełniają przestępstwa.
  12. Kobiety rzadziej ulegają wypadkom przy pracy i wypadkom drogowym.
  13. 90 proc. więźniów to mężczyźni.
  14. Kobiety żyją dłużej niż mężczyźni prawie we wszystkich krajach świata.
I nikomu nie wolno o tym mówić głośno.

Męska pigułka antykoncepcyjna

Naukowcom z Edynburga udało się odkryć gen KATNAL1, odpowiedzialny za produkcję zdrowego nasienia u mężczyzn. Gen ten da się, co ważne, odwracalnie, zablokować, co oznacza, że jesteśmy o krok od wyprodukowania męskiej pigułki antykoncepcyjnej. Czy to ważne odkrycie? Wydaje się, że tak. Do tej pory mężczyźni byli pod tym względem na dużo gorszej pozycji od kobiet. Mogli używać prezerwatyw, co dla wielu z nich oznaczało osłabienie satysfakcji seksualnej, lub też poddać się nieodwracalnemu podwiązaniu nasieniowodów.

Wynalezienie pigułki antykoncepcyjnej dla mężczyzn może nieść ze sobą ważne zmiany społeczne i obyczajowe. Przypomnijmy, jak rewolucyjne w skutkach było wprowadzenie pigułek antykoncepcyjnych dla kobiet w 1960 roku w USA (a w 1966 również w Polsce). Rewolucja seksualna, emancypacja kobiet i ich wejście na rynek pracy - wszystko to spowodowane było możliwością regulowania przez kobiety liczby potomstwa, dzięki właśnie tabletkom antykoncepcyjnym.

Oczywiście to, w jakim stopniu pigułki dla mężczyzn zmienią obyczajowość zależy od ich skuteczności i sposobu działania. Niewątpliwie naturalne skłonności mężczyzn do prokreacji z jak największą liczbą partnerek staną się jeszcze łatwiejsze do realizacji, co może wywołać coś w rodzaju “wyzwolenia seksualnego panów”. Z drugiej strony, liczba niechcianych ciąż pewnie będzie mniejsza, gdyż jak się można spodziewać, pary wolące ryzykować zamiast używania prezerwatywy, pozbawiającej w ich odczuciu dużej dozy satysfakcji seksualnej, będą teraz mogły cieszyć się bezpiecznym seksem.

http://www.plosgenetics.org/article/info:doi/10.1371/journal.pgen.1002697
http://wyborcza.pl/1,75476,11818317,Gen_nasienia_znaleziony__Meska_pigulka_antykoncepcyjna.html

środa, 6 lutego 2013

Delegowane działanie czy braterstwo walki, czyli dlaczego zabijamy?


Michiel van Coxcie, Killing of Abel
Każdy zna słynny eksperyment Stanleya Milgrama z lat 60. XX wieku, w którym wylosowani ochotnicy wyrządzali krzywdę innym, czyniąc to co prawda niechętnie, ale przekraczając ogólnie przyjęte granice okrucieństwa. W oczywistym sensie badania Milgrama próbowały naukowo opisać fenomen nazistowskich oprawców wykonujących bezwiednie rozkazy swoich przełożonych. Milgram mówił w tym kontekście o zjawisku "delegowanego działania", to jest "stanu, w którym dana osoba postrzega siebie jako narzędzie w rękach kogoś innego". Milgram wspominał później:
Nieodmiennie zdumiewa mnie to, że gdy wygłaszałem wykłady o swoich eksperymentach po amerykańskich uczelniach, napotykałem młodych ludzi, którzy, zbulwersowani postępowaniem uczestników doświadczenia, zarzekali się, że oni sami nigdy by się tak nie zachowali, ale już po kilku miesiącach, powołani do wojska, bez najmniejszych skrupułów popełniali czyny, przy których rażenie ofiary prądem elektrycznym to drobiazg.
Wiele lat później były żołnierz amerykański Dave Grossman napisał książkę o tym, o czym się zna najlepiej, czyli o zabijaniu (On Killing, 2009). Dlaczego żołnierze zabijają? Grossman odpowiada bez wahania: nie z powodu wpływu autorytetu, nie z powodu indoktrynacji czy ideologii, ale z przyczyny o wiele bardziej trywialnej. Jest nią braterstwo walki, czyli solidarność i oddanie współtowarzyszom walki. Grossman pisze:
U ludzi, którzy tak ściśle są ze sobą związani, mamy do czynienia z silnym naciskiem w obrębie równorzędnych członków grupy, w którego wyniku każdy z nich przejmuje się swoimi towarzyszami i tym, co oni o nim pomyślą, do tego stopnia, że gotów jest umrzeć, by tylko ich nie zawieść.
Ludzie jako gatunek tworzą oczywiście hierarchiczne struktury, jednak nie na tyle sztywne, by interes jednostki przeważał absolutnie nad interesem grupy. Wśród ludzi liczy się wspólnota, rodzina, krąg przyjaciół. Jesteśmy dla nich poświęcić więcej niż dla jednostki obdarzonej największym autorytetem.
Jeszcze później, bo już w 2012 roku, troje psychologów (Stephen D. Reicher, S. Alexander Haslam i Joanne R. Smith) opublikowało interesującą interpretację wyników Milgrama w piśmie Perspectives on Psychological Science. Zauważyli oni, że większość badanych przez Milgrama wykazywała istotną zmianę przy przekroczeniu granicy 150 V. Przed przekroczeniem tego poziomu rażenia prądem, badani zdawali się trzymać stronę badacza wydającego im polecenia. Po przekroczeniu 150 V zaczynali utożsamiać się z osobą, którą razili prądem. 
Za każdym razem o postawie i decyzjach decydowała identyfikacja z jedną bądź drugą stroną. Badacze nazwali to "posłuszeństwem przez utożsamianie". Michel Shermen, wydawca kultowego Skeptica (www.skeptic.com) pisze: "hipoteza ta o wiele lepiej wyjaśnia konflikt moralny u badanych (...) niż koncepcja delegowanego działania Milgrama, ponieważ ta ostatnia uwzględnia jedynie relacje badanego i nadzorcy, nie biorąc pod uwagę ewidentnej więzi empatycznej badanego i ofiary".

wtorek, 5 lutego 2013

Anomalia jest motorem ewolucji

Miałem spory problem, czy umieścić ten tekst na blogu nazwanym "naukowym", dlatego, że sprawa, o której piszę, jest z jednej strony aktualna, z drugiej zanurzona w polskiej polityce. Jednak jako że dotyczy środowiska naukowego i sprawy, która mnie z punktu widzenia osoby zainteresowanej nauką interesuje, pozwoliłem sobie napisać o niej tu.

Chodzi o homoseksualizm. Temat ten poruszałem już tutaj, odwołując się do najnowszych badań epigenetycznych. Problem wrócił przy okazji polskiej debaty o tak zwanych związkach partnerskich. Moje stanowisko jako publicysty w tej sprawie mogą Państwo poznać zapoznając się z tym tekstem zamieszczonym na portalu "Czas Białegostoku".

Moje zainteresowanie wzbudził ostatnio list otwarty kilkuset naukowców, którzy poczuli się w obowiązku bronić krytycznego wobec homoseksualizmu tonu wypowiedzi posłanki Krystyny Pawłowicz. Wszystko w porządku - każdy ma prawo do takiego gestu. Pewne wątpliwości budzi jednak uzasadnienie, w którym sygnatariusze listu powołują się na wyniki biologii ewolucyjnej, pisząc między innymi:

"Podstawowe założenia syntetycznej teorii ewolucji wykazują, że najważniejszym zadaniem każdego gatunku jest przekazanie genów następnemu pokoleniu. Stanowi ono motor ewolucji i podstawę istnienia gatunku. Gdyby wszystkie osobniki danego gatunku (także i człowieka) zamieniły się w osobniki homoseksualne - gatunek ten przestałby istnieć, ponieważ nie nastąpiłoby przekazanie genów następnemu pokoleniu, w związku z czym nie byłoby potomków. Dlatego z całą odpowiedzialnością można stwierdzić, że z punktu widzenia ewolucji homoseksualizm jest anomalią".
Oto kilka moich skromnych uwag do tej argumentacji:
  1. Już pierwsze zdanie budzi wątpliwości i może dawać podejrzenia, że problematyka ewolucji nie jest podstawowym przedmiotem zainteresowania sygnatariuszy listu. To prawda, że przekazywanie genotypu jest motorem ewolucji, ale autorzy zapomnieli wyjaśnić, że jednostka często działa nie tylko na rzecz przekazania swojego genotypu, ale genotypu członków swojej rodziny, klanu, plemienia itd. Gdyby tak nie było, między ludźmi nie dochodziłoby do współpracy, a przecież dochodzi. Już w 1964 roku niejaki William Hamilton wprowadził do teorii ewolucji i uzasadnił istnienie altruizmu krewniaczego, który świetnie uzasadnia sens istnienia w populacji osobników homoseksualnych.
  2. Zanim jednak o tym, chwila refleksji nad użytym w tekście sformułowaniu "anomalia". Drodzy państwo naukowcy: "anomalia jest motorem ewolucji! Gdyby nie było zróżnicowania wewnątrzgatunkowego, jakakolwiek zmiana nie byłaby możliwa. Poszczególne jednostki niekiedy mutują i te lepiej dostosowane mają większe szanse na reprodukcję. Przecież poza homoseksualistami, mamy również osoby bezpłodne lub po prostu nie posiadające chęci posiadania dzieci. One były, są i będą.
  3. Jest kilka teorii, które tłumaczą nie tylko fakt istnienia osobników homoseksualnych w społeczeństwie, ale wyjaśniają wręcz ich rolę w przetrwaniu. Najbardziej popularną jest teoria o "dobrych wujkach" (albo ciociach). Nie przejawiają oni zainteresowania kobietami, więc można ich bez obawy pozostawić z żonami w czasie, kiedy trzeba się wybrać na polowanie (do pracy). Są silni, obronią więc nasze kobiety i dzieci przed niebezpieczeństwem i będzie to w ich interesie, bo są z nami spokrewnieni. Dosyć to proste i oczywiste.
  4. Uwaga czwarta, już bardziej z dziedziny filozofii niż nauki. Podstawowa zasada kultury erystycznej nakazuje nie mieszać sądów estetycznych z sądami o faktach. Naukowców - sygnatariuszy listu zapewne geje brzydzą, co samo w sobie nie jest żadnym zarzutem ani przedmiotem polemiki. O gustach się nie dyskutuje. Jednak swoje obrzydzenie kamuflują powołując się na coś, o czym mają niewiele pojęcia, mieszając sądy estetyczne z sądami o faktach. To wzbudza moje obawy nawet bardziej niż ignorancja.